Pamiętam to jak dziś. Stałam z wózkiem na przystanku, nerwowo zerkając na zegarek w telefonie. Co chwila patrzyłam, czy spóźniony autobus wyjeżdża już zza zakrętu, bo tego dnia bardzo nam się spieszyło. Poza nami na przystanku czekała starsza pani. Zafascynowana moim synkiem podeszła bliżej i zaczęła do niego mówić.
Antek uśmiechnął się do niej i machał sobie rączką – nauczył się tego kilka dni wcześniej. – O Boże, jak on mi macha – powiedziała z zachwytem starsza pani. – Muszę mu coś dać, bo on tak macha rączką – dodała.
– Nie, nie, on nic nie chce. Macha tak na powitanie – odpowiedziałam staruszce i wróciłam do wypatrywania autobusu, przebierając nogami ze zniecierpliwienia. – On tak macha, bo chce coś ode mnie. Ja nie mam, dziecko, żadnego ciasteczka, żeby ci dać – mówiła starsza pani do mojego synka.
– Naprawdę, on niczego nie potrzebuje –stwierdziłam, ale pani nie dawała za wygraną i zaczęła szukać czegoś w kieszeniach płaszcza. Zerknęłam jeszcze raz w telefon, żeby sprawdzić godzinę i nagle usłyszałam: „Masz tu dziecko chociaż takiego cukiereczka”. Spojrzałam na staruszkę, a ta wyciąga do mojego synka rękę i daje mu… tabletkę do ssania na ból gardła.
–Nie, nie – powiedziałam, ale nie zdążyłam odsunąć jej dłoni, więc wcisnęła pastylkę mojemu dziecku. Zabrałam mu ją z rączki i odsunęłam od niej wózek. Odruchowo. Tak po prostu.
Chciałam coś powiedzieć, ale właśnie nadjechał autobus, więc władowałam się z Antkiem do środka. Nie wiem sama czy byłam bardziej wkurzona czy zszokowana. Przyznam, że odebrało mi trochę mowę, bo różnych rzeczy się spodziewałam, ale nie tego, że obca osoba może wcisnąć mojemu dziecku do ręki tabletkę na ból gardła. Wszystko trwało dosłownie sekundy, nawet nie zdążyłam jej skutecznie powstrzymać. Moje „nie” zbiegło się z jej gestem i ostatecznie tabletka wylądowała w dłoni Antka.
Zła byłam cały dzień. Ta staruszka wyprowadziła mnie z równowagi. Mówiłam do siebie w myślach o tym, jakie to głupie było i nieodpowiedzialne, a później do wieczora wracałam do tego wydarzenia, wygadując się mężowi.
„Ja ci dam coś dobrego”
Postanowiłam, że nie dopuszczę więcej do takiej sytuacji i będę ostro reagować na podobne próby wciśnięcia czegoś mojemu dziecku, bez mojej zgody. No i będę bacznie obserwować starszych ludzi. Wiecie – zasada baaaaardzo ograniczonego zaufania. Kilka miesięcy później, gdy wyjechałam do mojego rodzinnego miasta, spotkała mnie podobna sytuacja.
Spacerowałam z moją mamą i synkiem główną handlową ulicą. Antek siedział w wózku, miał około 15 czy 16 miesięcy. W pewnym momencie zaczepiła nas obca pani. Miała pewnie jakieś 70 lat. Rzuciła jakiś tekst, że śliczny chłopczyk i jak sobie ładnie w tym wózeczku siedzi. Uśmiechnęłam się do niej, a ona do mojego synka: „Ja Ci dam coś dobrego. Cukiereczka dostaniesz”.
Nagle w jej dłoni nie wiadomo skąd pojawił się landrynek. Pani, nie patrząc na mnie, wyciągnęła rękę z cukierkiem do mojego syna. – Proszę mu tego nie dawać. On nie je takich rzeczy i nie przyjmujemy słodyczy od obcych – powiedziałam dość ostro. Pani popatrzyła na mnie jak na dziwaka i poszła. – Mogłaś być trochę milsza – rzuciła moja mama. – Milsza? –pomyślałam. Przecież nie powiedziałam nic złego.
Gdy analizowałam później tę sytuację zastanawiałam się, czy faktycznie nie zareagowałam za ostro. I doszłam do wniosku, że nie. Powiedziałam po prostu „nie”, „stop”, „nie rób tego”, „nie zgadzam się”. Zareagowałam od razu, nie wdając się w tłumaczenia, bo chciałam uniknąć sytuacji, w której w rękach mojego dziecka kolejny raz ląduje coś, czego nie chcę. I tak – ta kobieta była dla nas obca. To fakt, więc czemu o tym nie mówić?
Pomijam już, że rozdawanie dzieciom cukierków przez przypadkowych przechodniów na ulicy, parkingu, czy parku wywołuje we mnie złe skojarzenia. Ta pani miała pewnie dobre intencje, ale przecież jej nie znam. Sama nie przyjmuję na ulicy jedzenia od obcych ludzi (pomijając degustacje czy zorganizowane akcje happeningowe). Nie biorę od nich cukierków, czy ciasteczek wyciągniętych z kieszeni. Nie wiem co w nich jest, z czego są i po co ktoś miałby mnie nimi częstować. Dorośli dorosłym nie robią takich rzeczy (przynajmniej ja o tym nie słyszałam). A z dziećmi jakoś inaczej. Jakoś tak bez ogródek i skrępowania podaje się coś, bez pytania rodzica o zgodę.
Tak mam i już
Należę do matek, które chronią swoje dziecko przed cukrem i solą. O ile z solą nie popadam w paranoję, robiąc synowi domowe kiszonki czy podając solone przecież pieczywo, to w kwestii cukru jestem bezkompromisowa. Chcę go przed cukrem chronić najdłużej jak się da. Sama przygotowuję mu słodkie bezcukrowe dania czy smakołyki, dbam o to, by odżywiał się zdrowo, nie daję mu żadnych kupnych słodyczy zawierających cukier czy słodzonych napojów. Tak mam i już.
I żeby nie było – to tylko mój, a właściwie nasz wspólny rodzicielski wybór. Nie oceniam rodziców, którzy karmią swoje dzieci słodyczami. Jeśli mają ochotę, mogą dawać dziecku czekoladę na śniadanie, obiad i kolację – to ich wybór. Ale tak jak ja nie wtrącam się w wychowanie cudzych dzieci, czy nie podważam zasad, które wprowadzają w swoich domach inni rodzice, tak proszę o uszanowanie moich.
A dawanie dziecku słodyczy, bez pytania mnie-matki czy ojca o zdanie – jest nie do zaakceptowania. I to bez względu na to, kto to robi – czy obcy, czy ktoś z rodziny. Rozumiem, że małe dzieci są słodkie jak cukierki, że chce się je całować, dotykać czy poczęstować czymś smacznym. Ale na Boga –tak jak nie całujemy czy nie dotykamy obcych dzieci na ulicy, tak nie dawajmy im jedzenia bez porozumienia z rodzicami.
Możesz zrobić mojemu dziecku krzywdę!
To nie dziecko decyduje o tym, czym jest karmione, co może jeść i co jest dla niego dobre. Dziecko długo nie decyduje o sobie – za jego wychowanie, za jego dietę, za jego bezpieczeństwo odpowiadają rodzice. To oni ustalają, co je, pije, co może, a czego nie. Dziecko nie wie, że coś może być dla niego niebezpieczne, że czymś może się zakrztusić, że coś może wywołać u niego silną reakcję alergiczną. Wie to rodzic, a nie bobas w wózku. Nie wie tego też żadna obca osoba spotkana na ulicy, która bez myślenia podaje dziecku cukierka, ciasteczko czy tabletkę na ból gardła. Tak – tabletkę na ból gardła!
A co, jeśli dziecko nie może jeść cukru? Co, jeśli jest uczulone na jajka, orzechy czy inne rzeczy? Co, jeśli tym „słodkim prezentem” czy bezmyślnym gestem zrobisz mojemu dziecku krzywdę?! Pomyśleliście o tym droga pani czy drogi panie?
Otóż dziecko może mieć alergię, może nie tolerować różnych substancji. Może być na specjalnej diecie, może walczyć z próchnicą, może jest jeszcze na etapie, w którym jego jedynym pożywieniem i napojem jest mleko? Jak można więc tak bezceremonialnie podejść do malucha w wózku i dać mu coś do jedzenia? Jak można nie zapytać, czy można? Co trzeba mieć w głowie, żeby pominąć w tym procesie rodzica, który stoi obok?
Co ona wie? „Damy po kryjomu”
Ale to nie wszystko, bo takie sytuacje zdarzają się nie tylko na ulicy, w sklepie czy na placu zabaw. To dzieje się także w domach, w naszych rodzinach.
Tak wiele jest mam, które boją się zostawić dziecko z mamą czy teściową, bo te ostentacyjnie deklarują, że „dadzą” dziecku pod nieobecność rodzica coś, czego rodzic nie akceptuje. A to ciasteczko, a to bigosik, śledzika, a to żelki, cukierki czy słodki soczek. Tak wiele jest historii o tym, jak rodzina głośno neguje zasady ustalone przez rodziców, jak nie jest w stanie ich zaakceptować, jak ich nie rozumie, jak myśli, że wie lepiej. Jak wprost mówi matce „co ty tam wiesz”, jak z wielkimi oczami patrzy na karmienie piersią, rozszerzanie diety po szóstym miesiącu czy na BLW. Jak wprost – ostentacyjnie – robi rodzicom na złość, deprecjonując ich decyzje czy wybory. Albo co gorsza, udaje że rozumie, a po kryjomu wciska coś dzieciom.
Należę do osób, które bardzo wyraźnie stawiają granice. Jeśli coś mi się nie podoba – mówię o tym wprost. Jeśli czegoś sobie nie życzę – informuję o tym. Czasem łagodniej, czasem ostro i konkretnie. Jeśli chodzi o dobro czy bezpieczeństwo syna jestem bojowo nastawiona. Mam niewielkie grono osób, którym ufam kwestii mojego dziecka. Do reszty podchodzę z dużą dawką nieufności, zwłaszcza jeśli czymś mi podpadną.
Dwa razy się zastanów
Nie podoba się? Trudno. Ale to ja jestem mamą. To ja decyduję o tym, co jest dobre a co nie dla mojego dziecka. To ja (my rodzice) jesteśmy od tego, by zapewnić naszemu dziecku bezpieczeństwo. To my ustalamy zasady, panujące w naszym domu. To my bierzemy na siebie odpowiedzialność za tego młodego człowieka, za jego zdrowie, wychowanie, komfort i bezpieczeństwo.
Podejmujemy dziennie mnóstwo decyzji, mając nadzieję, że tak będzie dla niego dobrze. Robimy to wszystko najlepiej jak umiemy, tak jak wydaje nam się słusznie, choć sami mamy mnóstwo wątpliwości. Jeśli więc przyjdzie ci, do głowy pominąć nas w jakiejś kwestii, dotyczącej naszego dziecka, lepiej dwa razy się zastanów. To my przez długi czas mówimy w jego imieniu, to my wiemy, co w danej chwili jest dla niego dobre, to my za niego odpowiadamy.
Jeśli będziesz chciał robić coś za naszymi plecami – daruj sobie, bo obróci się to przeciwko tobie. Jeśli jesteś obcym przechodniem – nie częstuj cudzego dziecka jedzeniem czy piciem. A jeśli wpadnie Ci do głowy cokolwiek mu podarować – po prostu zapytaj, czy możesz. Nie malucha. Mnie –mamę. Jego – tatę. Nas – rodziców.
Fot. homar/Pixabay
Spodobał Ci się wpis? Zostaw po sobie ślad – skomentuj, udostępnij, powiedz o nas znajomym.
Chcesz być na bieżąco? Polub sisandkids.pl na Facebooku
Wolisz oglądać i słuchać? Obserwuj nas na Instagramie
ZOBACZ TEŻ:
Gonią na pasach, nie przepuszczą w kolejce. Smutna codzienność ciężarnej
Lepiej nie rób tego mojemu dziecku
7 komentarzy
Ogromny ukłon za ten wpis! Jak najbardziej popieram zabranie stanowczego miejsca w takich sprawach. Obcy to obcy i nie ma co tu się litować i dywagować czy stanowcze zachowanie mogło być odebrane mile czy też nie. Bo jeśli nie powie się stanowczego ‚NIE!’ to konsekwencje takiego bezmyślnego zachowania ze strony obcych mogą skończyć się w szpitalu z Maluchem. Sama byłam w podobnej sytuacji i jako Mama doskonale rozumiem jakie emocje w podobnych sytuacjach targają człowiekiem. Pozdrawiam serdecznie i życzę mniej podobnych zdarzeń.
Bardzo dziękuję za tak miłe słowa <3
🙂 Ależ nie ma za co. Zapraszamy do naszej pracowni. Zawsze możemy przygotować bluzkę z nadrukiem dla Maluszka na wyjścia na dwór pt. ‚Ręce przy sobie.’ 😉 Pozdrawiamy. 🙂
Mojej córce pani doktor w przychodni bez pytania wcisnęła słodkiego lizaka. I to takiego, po ktorym buzie miała cała niebieska, samo zdrowie 😉 I weź teraz dziecku to zabierz…
Haha <3 Dobrze, że mój w przychodniach dostaje tylko naklejki "dzielny pacjent" albo balonik z rękawiczki 🙂 Natalia, napisz do mnie prywatnie na fb. Może uda nam się jakiś wspólny spacer:)
Nie mam fb odkąd uznałam, ze za dużo czasu zajmuje mi obserwowanie ludzi, którzy mnie nie obchodzą :D, napisze na maila.
ok:)