Odwrócony wzrok, głupie komentarze, przepychanki albo udawanie, że mnie nie ma – to tylko niektóre sytuacje, z jakimi spotykam się jako ciężarna. Na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile osób z własnej inicjatywy ustąpiło mi miejsca w kolejce czy autobusie, bo mój widok wcale nie wzbudza życzliwości – raczej niepokój lub irytację. Jestem też ciekawym obiektem do zabawy – można poganiać mnie na pasach, kiedy przechodzę przez jezdnię, zwłaszcza gdy przed sobą prowadzę wózek z małym dzieckiem. Cóż… chciałaś matko dzieci, teraz cierp.
Sytuacja z wczoraj: pędzę z dzieckiem na przystanek. Leje deszcz, dopiero wyszliśmy z domu. W jednej ręce trzymam wózek, w drugiej parasol. Zbliżamy się do ulicy. Rozglądam się, jak zwykle uważnie, bo nie wierzę już ani w zielone światło, ani w przytomność kierowców. Daleko z prawej strony jedzie białe auto. Marki nie zanotowałam. To nieważne. Dzieli nas naprawdę spora odległość, więc opuszczam parasol, łapię wózek w dwie ręce i wchodzę na pasy. Już w połowie drogi widzę kątem oka, że auto nie zwalnia. Ba … ono przyspiesza. Jestem już blisko chodnika, chcę podbić wózek przez krawężnik i … opór. Koło się przyblokowało. Stoję więc jeszcze na jezdni i mocuję się chwilę z wózkiem, a to białe auto przejeżdża sobie, mijając nas o centymetry. Krzyczę tylko: „Co za palant! Nie mogłeś zwolnić, człowieku?” i wreszcie udaje mi się wgramolić na chodnik.
Nie – nie szłam jak żółw, zawsze żwawo przechodzę przez jezdnię. Kierowca w aucie widział nas z daleka. Mnie w widocznej już ciąży, pchającą wózek z dzieckiem. Mimo to przyspieszył. Nie on jeden. Takie sytuacje na pasach spotkały mnie już wiele razy. A to jakieś auto przejechało mi przed nosem, a to jakieś zaczęło przyspieszać, widząc że wchodzę na jezdnię. Za każdym razem po takich akcjach serce mi wali, bo ktoś zagraża moim dzieciom. Temu w brzuchu i temu w wózku. I nie pojmuję, przysięgam, nie pojmuję, czemu największe chamstwa jakich doświadczam w codziennym życiu przytrafiają mi się w ciąży.
Kobieta w ciąży nikogo nie rusza
Przykłady można mnożyć. To sytuacje, które spotykają mnie w sklepach, na przystankach, w autobusach, tramwajach, przychodniach czy miejscach publicznych. Dotykały mnie w pierwszej ciąży, dotykają teraz. Teraz bolą bardziej, bo zawsze uczestniczy w nich też mój niespełna dwuletni syn.
Kobieta w ciąży nie robi wrażenia. Nie rusza. Nie wzbudza jakichś ciepłych uczuć i nie wyzwala pewnego rodzaju troski wśród większości tłumu. Coraz częściej mam wrażenie, że wzbudza jedynie irytację. Bo nie daj Boże trzeba będzie ustąpić jej miejsca, bo będzie się chciała „wepchnąć”, bo jeszcze ją kasjerka zauważy i zawoła do kasy bez kolejki.
Na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, w których ktoś widząc mnie w ciąży (nawet zaawansowanej) albo lepiej – w ciąży i z małym dzieckiem w wózku – zaproponował, żebym usiadła, żebym nie stała w kolejce albo zapytał, czy nie pomóc mi z wózkiem. W większości sytuacji jestem niewidoczna. Tzn. wszyscy mnie widzą (i słyszą, jeśli jestem z moim synkiem), wiele osób doskonale wie, że jestem w ciąży (bo zdążyli to zanotować, nie mam wątpliwości), ale gdy tylko ustawiam się w kolejce, sytuacja się zmienia. Wszyscy nagle odwracają głowy, spuszczają wzrok albo robią przegląd koszyka. I tak stoję sobie wiele razy w gigantycznej kolejce, nie mając nawet okazji, by zauważył mnie ktoś z obsługi sklepu. I wiem, że jeśli się nie odezwę, nie poproszę, jeśli głośno nie upomnę się o swoje prawa lub jeśli kogoś nie zawstydzę, to nie ma szans, że ktoś mnie przepuści. Nawet, jeśli kolejka jest naprawdę długa, w środku jest duszno, a moje dziecko zaczyna się denerwować.
Po ludzku przykro
Wiele razy odstałam swoje. Nie wykorzystuję swojego stanu, by coś „ugrać”. Ale są sytuacje, gdy naprawdę jest mi ciężko, gdy gorzej się czuję, gdy jest mi słabo, duszno, albo kręci mi się w głowie czy napina mi się brzuch. Tak – ciąża to nie choroba, ale na Boga – to zupełnie inny stan. Stan, w którym serce pracuje z dużo większym obciążeniem, kiedy człowiek szybciej się męczy, kiedy nasz środek ciężkości jest przesunięty, kiedy trudniej stać, kiedy łatwiej się potknąć czy stracić równowagę. Są też sytuacje, gdy nie chcę czekać, bo osoby stojące za mną lub przede mną kaszlą lub prychają na mnie i na moje małe dziecko. I wtedy albo proszę, żeby ktoś mnie przepuścił, albo przepycham się na początek kasy (bo to jest w większości przypadków wyprawa przez ciasny tłum), albo „wyłapuję” jakiegoś ochroniarza, czy pracownika sklepu i pytam, czy mogę jakoś tę kolejkę ominąć.
Ale… nie zawsze. Czasem nie mam jak przecisnąć się do przodu, nie widzę nikogo z obsługi, a miny ludzi odstraszają mnie od proszenia się o zrozumienie. Czasem, w ciągu jednego dnia, jestem w kilku takich sytuacjach i walka o swoje czy prośby i błagania są ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę. I wtedy wolę się wycofać, niż po raz dziesiąty prosić kogoś o pomoc, czy ustąpienie miejsca. Bo czuję się zażenowana, zniesmaczona, zawiedziona. Jest mi po ludzku przykro. Bo przed chwilą ktoś dla beki pogonił mnie na pasach, a chwilę później kilka osób przede mną wepchnęło się do autobusu (no bo przecież kobieta z wózkiem będzie się ładować pół dnia do pojazdu), ale żadna z nich nie zapytała, czy mi z tym wózkiem nie pomóc.
Napierają, walą z łokcia
Zresztą autobusy i tramwaje to kolejny temat. O ile warszawscy kierowcy zazwyczaj obniżają mi próg, bym mogła łatwo wejść i wyjść z autobusu, zachowania pasażerów to często powód do wkurzenia albo załamania. Ustąpienie miejsca? Boże … w pierwszej ciąży chyba ktoś ze dwa razy mnie przepuścił (i były to starsze panie). Teraz, gdy do autobusu wchodzę z brzuchem i wózkiem, w ogóle nie mam jak usiąść, bo obok miejsca dla wózków nie ma krzeseł. Tzn. nie da się siedzieć i trzymać wózka (a trzymać go trzeba, bo inaczej może polecieć przy ostrym zakręcie czy hamowaniu).
I tak sobie stoję z tym brzuchem i wózkiem a pasażerowie … albo na mnie napierają, albo uniemożliwiają trzymanie wózka czy jakiejś poręczy, albo z łaską przesuwają się dalej (choć reszta autobusu pusta). Pomijam fakt, że choć autobus czy tramwaj mają kilka wejść i tylko jedno czy dwa dla wózków – wszyscy nagle postanawiają władować się do pojazdu właśnie wejściem dedykowanym rodzicom z wózkami.
Wózkowe miejsce w autobusie to też osobna historia. Często jest oblegane przez młodzież, albo szczebioczące przez telefon panie. I znów musisz się matko upominać, żeby się przesunęli, żeby przepuścili, czasem ciałem się zapierać, żeby Cię nie popchnęli. A jak chcesz wyjść z autobusu, to wszyscy nagle myk przed Tobą. Czasem nawet z łokcia dostaniesz, bo jakaś starsza pani albo student ze słuchawkami w uszach musi przecież przejść pierwszy. A jak się już wyładowujesz z tego autobusu, to na Ciebie jakiś pan wchodzący napiera. Bo nie może poczekać, aż z tym wózkiem wyjdziesz, bo przecież ktoś mu miejsce ulubione w autobusie zajmie.
Ludzie są niewrażliwi. Pozbawieni empatii. A w ciąży widzę to wyjątkowo wyraźnie. Nie tylko ja zresztą. Moja siostra ma dokładnie takie same odczucia. We wtorek, gdy z widocznym brzuchem i dwuletnią córeczką stała w kolejce w sklepie, jedna pani chciała by ją przepuściła, bo ma „tylko dwa produkty”. -Jeśli chce się pani wepchnąć przed ciężarną z małym dzieckiem, to proszę – powiedziała Ania. Kobieta zaczęła się szybko tłumaczyć, że nie widziała ani dziecka ani brzucha.
Taaaaa…. te tłumaczenia, że się nie widziało są najlepsze. Owszem, można czasem nie zauważyć. Można nie zwrócić uwagi, nie wyłapać, nie zanotować, robić coś innego. Ale w większości sytuacji jakie nas spotykają, ludzie doskonale widzą i słyszą, co jest grane, a po prostu udają głupich, głuchych i ślepych. To się dzieje w każdym mieście. To się przytrafia wielu mamom.
Kucnij i zapłacz
Wczoraj w autobusie coś we mnie pękło i zwyczajnie się poryczałam. Najpierw ten palant, co mi po piętach niemal na pasach przejechał, potem pan, który podsiadł mnie na ławce na przystanku, gdy wstałam na sekundę, by wyrzucić skórkę od banana, którego zjadł mój syn. Na koniec kierowca autobusu, który wychylił się ze swojej „szoferki” i zwrócił mi uwagę na cały głos, abym zmieniła miejsce postoju wózka. Chodziło mu o to, że w pewnym momencie przesunęłam wózek bliżej siedzeń tak, by móc go trzymać rękami i jednocześnie siedzieć, bo zrobiło mi się słabo.
-Na wózek jest specjalne miejsce. Niech go pani przestawi – powiedział kierowca, wyglądając z okienka. – Wiem, ale jestem w ciąży. Zrobiło mi się słabo – powiedziałam i wstałam grzecznie, przesuwając ten wózek o kilka centymetrów, które nikogo by nie zbawiły. A potem kucnęłam obok niego i się rozpłakałam. Za dużo „atrakcji” jak na 20 minut. Sytuację uratowała jakaś cudowna młoda kobieta (jak się okazało, matka trójki dzieci) i trzymała mi ten wózek przez całą trasę tak, bym mogła siedzieć. Ale takich uczynnych pasażerów czy klientów jest niewielu.
„Po co z dzieckiem przychodzi?!”
Nie lepiej jest w przychodniach. Tam zawsze muszę się upominać np. o to, by nie stać w kolejce do pobrania krwi. Ale co się czasem nałowię złowrogich spojrzeń, to moje. Nie zawsze kończy się jednak na spojrzeniach. Nie tak dawno temu nasłuchałam się od starszej kobiety, jaką jestem złą matką. Najpierw zapytała z jakiej racji chcę wejść bez kolejki, potem rzuciła kilka uwag a propos tego, jak powinnam ubrać swojego syna i przygotować go do badania, a jak jej wyjaśniłam, że to nie syn ma mieć pobraną krew tylko ja, to wygłosiła monolog na temat tego, jaka jestem nieodpowiedzialna. – To po co z dzieckiem przychodzi? Krew ma mieć pobieraną i dzieciaka ciągnie? Jak tak można z dzieckiem przychodzić do przychodni? – grzmiała, aż ją uciszyli inni czekający w kolejce.
Otóż można, droga pani, dziecko ciągać ze sobą. Czasem nawet trzeba, bo się nie ma innego wyjścia. Bo punkt pobrań jest otwarty rano, gdy ojcowie wychodzą do pracy, bo nie ma z kim dziecka zostawić, a co miesiąc w ciąży kłuć się trzeba, albo pojemnik z moczem oddawać. Bo czasem człowiek jest sam zupełnie i nie ma na kogo liczyć, a sprawy załatwić musi. Więc zabiera dziecko do okulisty, ginekologa czy urzędu. I nikomu nic do tego.
Tylko… przykro się słucha takich komentarzy, albo wypowiadanych pod nosem uwag. Nie zawsze chce się z tym walczyć i nie zawsze ma się na to siłę. Czasem nie wytrzymuję i odpowiadam coś tym „mądrym” czy niegrzecznym. Ale czasem po prostu ręce mi opadają. Bo jestem bezsilna. Tak było tydzień temu na dworcu centralnym w Warszawie.
Dwie minuty, dwie odmowy
Jechałam z synem na badanie. Musiałam przesiąść się z autobusu do tramwaju. Mogłam to zrobić tylko przy dworcu. Problem w tym, że w tym miejscu (w centrum stolicy) nie ma żadnej windy czy zjazdu dla wózków. Nie ma. Po prostu nie ma. Są na obrzeżach, na zadupiach, w miejscach, w których rzadko ktoś z nich korzysta, ale w środku miasta przy wyremontowanym dworcu głównym ich nie znajdziesz. Bo po co? Chcesz przejść na drugą stronę ulicy, dostać się na przystanek tramwajowy czy autobusowy – musisz przejść przez podziemia. Problem w tym, że do pokonania masz schody. Jak sobie z nimi poradzisz – Twój problem.
Najlepiej po prostu wózek znieść. A potem wnieść po kolejnych schodach. Ale nie jestem taka głupia, żeby w ciąży po schodach dźwigać 20 kg (bo tyle waży teraz mój wózek z dzieckiem – przed zmianą wózka było jeszcze więcej). Poprosiłam więc o pomoc, choć „złowić” chętnego nie było łatwo, bo nagle wszyscy zaczęli przyspieszać kroku. Na moją prośbę odpowiedział jakiś młody chłopak – podziękowałam mu i szczęśliwa gnałam dalej przejściem podziemnym na przystanek tramwajowy. Miałam do pokonania ostatnią przeszkodę – około 20 schodów w górę. Myślę sobie – zaraz ktoś mi pomoże. Ale wszyscy mijali mnie spiesznym krokiem tak, że nie zdążyłam się odezwać.
Patrzę, a obok pod sklepem stoi chłopak. Proszę go ładnie: – Pomoże pan ciężarnej wnieść ten wózek? – Yyy….nie bardzo. Ja tu czekam na kogoś – odpowiedział. – Ale to nam zajmie 30 sekund – przekonuję. – Yyyy….no nie, bo ja tu muszę czekać – powiedział na oko mój rówieśnik. – Dziękuję. Do widzenia – rzuciłam do pana, choć kopara mi trochę opadła. Patrzę – idzie inny mężczyzna, potencjalny wybawiciel. Pytam go więc, czy mógłby mi pomóc wnieść ten wózek. A on na to : „Nie mogę, spieszę się”.
Dwóch mężczyzn i dwie odmowy, w ciągu dwóch minut. Gdybym tego nie doświadczyła, chyba bym nie uwierzyła. Zaczęłam już rozpinać Antka z pasów i kombinować, czy najpierw wnieść wózek, czy jego, aż moje spojrzenie padło na dwóch lekko wczorajszych panów. Wyglądali, jakby właśnie wyszli z aresztu.
– Przepraszam, może któryś z panów mi chociaż pomoże wnieść ten wózek? Bo w ciąży mi ciężko – zagadałam. – Pewnie – odpowiedzieli i zaczęli chwytać za poręcz. – Ale to jeden pan wystarczy. Ja pomogę – mówię do nich, a oni: – My sami wniesiemy. Co pani będzie dźwigała?
I chwycili wózek z Antkiem, dziarsko maszerując w górę. – Widzisz, jak masz dobrze. Jak król teraz siedzisz, a cię noszą – mówili do mojego syna. – Baaaaaardzo panom dziękuję – powiedziałam, gdy donieśli wózek i grzecznie się pożegnałam. – Nie ma za co – stwierdzili. Gdy odchodziłam, usłyszałam jak jeden mówił do drugiego: „Widzisz, chociaż dobry uczynek zrobiliśmy”. Taaaaaak…. gdyby tylko więcej osób chciało robić takie małe dobre uczynki, ciężarnym byłoby o niebo lżej.
9 komentarzy
Ja chyba jestem jakaś dziwna, bo mnie nic nieprzyjemnego nie spotkało ze strony innych ludzi w ciazy i podczas podróży z wózkiem. Moze tak groźnie wygladam 😉 Trzymiesięczny szkodnik w wózku ma taka moc w płucach, ze nawet emerytki w Biedronce przepuszczają nas w kolejce 😀 kiedyś wyciągnęłam mała, zeby juz sie tak nie darła, starsze panie nie omieszkaly skomentować, ze przyzwyczajona do noszenia. Zapytałam, skoro to takie doświadczone kobiety, co zrobić, zeby odzwyczaić. Powiedziały, ze trzeba było na rece nie brać 😉 No proste.
Ale nie da sie ukryć, ze specjalnie empatyczne nasze społeczeństwo nie jest.
To masz szczęście 🙂 Albo ja mam po prostu takiego pecha. Ale w pierwszej ciąży też musiałam się o wszystko upominać. Nawet jak krótko przed porodem szorowałam niemal innych brzuchem w kolejce, to leciały teksty: ojej nie zauważyłam/łem. Jak maszerowałam tylko z bobasem w wózku, empatia wzrastała, większość była miła i zainteresowana maleństwem. Teraz w ciąży i z dwulatkiem prawie – znowu muszę walczyć 🙁
Pewnie dlatego, ze ja w zaawansowanej ciazy sie jednak autobusem nie poruszałam, bo niestety moje ciąże byly z komplikacjami. Zreszta jedno i drugie dziecko urodziłam w lutym, wiec zima z dużym brzuchem raczej sie nie spaceruje intensywnie, a ze mam piec lat różnicy miedzy jednym potomkiem a drugim, odpadła mi niewątpliwa atrakcja podróży w ciazy i z wózkiem. Wiele warszawskich linii jest tak zapchanych, ze w ludziach duch walki sie wyzwala, poza tym ludzie u nas lubia sie kłócić z obcymi, czego nie rozumiem, bo klocic to sie mozna ze swoim starym w domu, a nie z przypadkowymi osobami. Moze tez zazdroszczą tego 500+, które wpadnie wraz z pojawieniem sie drugiego dziecka i stad tacy uczynni 😉
Moze faktycznie z bobasem łatwiej, ja tylko słyszę zwyczajowa poradę, ze mam założyć dziecku czapeczkę:D
Kochana, jakie to przykre 🙁 bardzo Ci współczuję takich wspomnień. Sama nie mogę się pochwalić, żeby nade mną biegano, a kolejki w sklepach rozstępowały się jak przed Mojżeszem morze, ale zdarzyło mi się kilka sytuacji, gdy mój stan został zauważony. I tu – o dziwo! – do tej pory nie przepuściła mnie żadna kobieta, wyłącznie mężczyźni. Raz tylko pani kasjerka w Rossmannie mnie zawołała z końca kolejki do kasy. Autobusami się nie poruszam, trudno, wybieram samochód. Ale podejrzewam, że ręce mogłybyśmy sobie podać. Zobaczymy, jak perypetie będę miała z wózkiem.
Pozdrawiam 🙂
Dobrze, że spotkały Cię jakieś pozytywne reakcje:) Z wózkiem powinno być lepiej, bo widok maleństwa większość jednak rozczula. No chyba, że w wózku siedzi już starszy bobas, to tych ciepłych uczuć też nagle trochę mniej. Wszystkiego dobrego! 🙂
Przykro mi, że masz takie doświadczenia i odczucia. Mnie w ciąży (a jestem w 9 miesiącu) spotkało zarówno dużo chamstwa i ignorancji, których staram się nie pamiętać, jak i mnóstwo życzliwości oraz pomocy, którymi żyję, bo dają nadzieję. Zresztą podobnie jak ciężarne, traktowani są niepełnosprawni – mam męża na wózku inwalidzkim i nie raz spotkaliśmy się i z pomocą i z jej brakiem.
Ludzie czasem nie zdają sobie sprawy, jak ciężko jest w ciąży, jak to jest, że kobieta nie zawsze może liczyć na pomoc bliskich, że nie wszystko da radę zrobić, że czasem w chwilę zrobi się słabo, albo że po sklepie chodzić jest jednak łatwiej, niż stać w kolejce.
Dobrze, że starasz się myśleć o tych pozytywnych sytuacjach. Zdrowiej i dla Ciebie i dla Maleństwa <3. Ale przyznam Ci szczerze, że ciężko mi czasem zrozumieć skąd w nas (mam na myśli nas jako społeczeństwo) tak mało empatii i ciepła.
Ja myślę, że to kobiety kobietom zgotowały taki los. Jak czytam niektóre wpisy czy komentarze kobiet, że ciąża to nie choroba, że one całą ciążę w pracy czy w aucie… Nauczyły ludzi, że kobiety ciężarne nie powinny mieć przywilejów, bo niby z jakiej racji. Przecież to zdrowa kobieta.
Kiedyś byłam świadkiem w autobusie jak jedna starsza Pani naskoczyła na młodą dziewczynę w ciąży. Mówiła, że ona jej miejsca nie ustąpi. Skoro nogi chciała rozłożyć to teraz ma. Byłam gówniarą, więc nie zareagowałam, ale już wtedy wiedziałam, że ludzie powariowali.
Boże, jak można mówić takie rzeczy? Ale czytałam już o podobnych historiach – dziewczynom się to naprawdę przytrafia. Na szczęście sama takich rzeczy nie usłyszałam, bo nie wiedziałabym nawet jak zareagować na tak prostackie uwagi. Co do kobiet – ciekawe spostrzeżenie, choć pewnie podniosą się zaraz głosy, że ciężarne to od razu na L4 najchętniej by szły i że robią z siebie ofiary. Prawda jest taka, że ciąża to faktycznie nie choroba. Ale stan zuuuupełnie inny. Wyjątkowy. Jedna z dziewczyn napisała w komentarzu, że choćby z racji tej wyjątkowości – bo nosimy w sobie drugie życie – należy się nam szacunek. Pozdrawiam ciepło 🙂