Stos pachnących mandarynek, dwa pierniczki, garść orzechów i kostka (albo lepiej pięć) czekolady. Tak zwykle wygląda hartowanie żołądka do tradycyjnej polskiej wigilijnej uczty (żeby przypadkiem nie rozciągnął się jak balon przy jednym posiłku). Niby nic nadzwyczajnego dla przeciętnego łasucha, jednak w hiszpańskiej Katalonii, to standardowy jadłospis niejakiego Caga Tió, czyli drewnianego uśmiechniętego pieńka. Ten, odpowiednio nakarmiony, w wigilijny wieczór obdarowuje dzieci prezentami. Tyle, że obdarowuje, to chyba jednak nie do końca trafione sformułowanie…
ZAPRASZAMY NA OPOWIEŚĆ NASZEJ MŁODSZEJ SIOSTRY PATRYCJI
„Żeby Ci to bokiem nie wyszło” – kto z Was chociaż raz nie słyszał takiego dziwnego głosu rozsądku (albo prędzej – mamy), gdzieś z tyłu głowy, wciskając w siebie piątego pierniczka albo trzeci kawałek serniczka? Caga Tió (albo inaczej El Tió de Nadal), wcale sobie tej rady nie bierze do serca, bo im więcej zje, tym więcej… urodzaju pojawi się pod choinką (a raczej pod samym pieńkiem).
Ale o co właściwie chodzi? Jaki pieniek? Jaki Tió? (dotąd słowo to oznaczało dla mnie po prostu wujka). A gdzie prawdziwy brodaty Gwiazdor czy Mikołaj, wciskający się przez komin z wielkim worem prezentów? Kim jesteś Caga Tió i dlaczego próbujesz ukraść nam święta?
Już wyjaśniam, moi drodzy.
Jestem radosnym, drewnianym pieńkiem. Mieszkam pośród Gór Katalońskich, które rozciągają się od Pirenejów, aż po dolinę rzeki Ebro.
Mniej więcej miesiąc przed świętami całe rodziny urządzają wyprawę, by znaleźć mnie pośród zieleni, odrąbać i zabrać do domu. Tam, w ciepłym kąciku, z radością wyczekuję Wigilii. Chcę przecież jak najlepiej wywiązać się z mojej tajnej misji.
Jakiej – zapytacie? Baardzo przyjemnej – będę obdarowywał prezentami.
Muszę być jednak odpowiednio najedzony. Dlatego przed świętami trzeba o mnie dbać – przykryć ciepłym kocykiem i dokarmiać rarytasami, np. mandarynkami, migdałami albo turonami (czyli nugatami-typowymi hiszpańskimi słodyczami bożonarodzeniowymi).
Im bardziej się o mnie zatroszczycie, tym więcej oddam w zamian. Wiec jak? Macie dla mnie jakieś smakołyki?
Spotkanie w Tarragonie
Ja takiego katalońskiego drewnianego „wujka” (tak go będę dalej nazywać) poznałam osobiście. W 2017 roku, w Tarragonie, czyli moim obecnym domu (drugim domu? przystanku? porcie? szalonym rozdziale życiowym, rozpoczętym Erasmusem?)
Moja przystań, to drugie co do wielkości miasto w Katalonii, położone nad Złotym Wybrzeżem (Costa Dorada), nieopodal Barcelony, której nie sposób nie kojarzyć z kolorowych pocztówek z Parkiem Gaudiego, majestatyczną Sagradą Familią czy uśmiechniętym Messim, strzelającym gola na Camp Nou.
Ale nie o samej Tarragonie będzie tutaj mowa – wróćmy do mojego spotkania z Caga Tió .
Choć prawdziwe, znane z katalońskich legend drewienko, ukrywa się gdzieś w górach, to obecnie jego odpowiedników można spotkać np. na ulicach Tarragony. I to już pod koniec listopada.
Stosy uśmiechniętych pieńków z czerwonymi mikołajkowymi czapkami na „głowie”, czekają przy świątecznych straganach na tzw. Rambli, czyli głównym deptaku w mieście. Ale nie tylko.
Jeśli ktoś ma blisko do sklepu chińskiego, także tam bez problemu odnajdzie swojego wymarzonego wujka – mniejszego, większego, grubszego czy nieco bardziej wygłodzonego – od wyboru, do koloru. Od kilku euro, aż po kilkadziesiąt.
Największego odnotowanego dotąd El Tió de Nadal można znaleźć w Barcelonie, na targu Santa Lucia, pod Katedrą La Seu.
Kaczka i krewetki zamiast barszczu
Ale nie tylko z drewienka katalońskie święta wystrugane. Jest jeszcze uniwersalna tradycja, czyli uroczysta wieczerza, którą rok temu miałam okazję spędzić właśnie w Tarragonie. Po raz pierwszy w życiu bez rodziny.
Towarzyszył mi mój hiszpański przyjaciel i jego liczni krewni, którzy w tę magiczną noc, przygarnęli mnie pod swoje skrzydła i pozwolili poznać nieco inne oblicze Wigilii:
Zielone, fikuśne drzewko z kolorowymi lampkami, zamiast tradycyjnej choinki. Zupa z owoców morza (moja pierwsza w życiu, palce lizać!) zamiast barszczu. Na drugie danie soczysta kaczka z ziemniakami i zapiekanymi warzywami.
Próżno było szukać karpia, pierogów czy mojej ukochanej potrawy wigilijnej, czyli ryby go grecku (czy wciąż nie znaleziono odpowiedzi na odwieczne pytanie, co wspólnego ma ona z Grecją?) I choć wszyscy byli najedzeni, dziwnie było tak po raz pierwszy nie liczyć do dwunastu, patrząc na odświętny stół. I nie natrafić na nierówność pod obrusem przez ukryte tam sianko na szczęście.
Przed samą kolacją nie zabrakło eleganckich przystawek. Były kanapeczki z pastą krewetkową, jamon (tradycyjna hiszpańska szynka), pyszne sery czy soczyste oliwki. Ja dołożyłam swój polski akcent, czyli prostą sałatkę z tuńczykiem, jajkiem, serem, porem i majonezem, która bardzo zasmakowała mojej hiszpańskiej wigilijnej rodzinie. Barszczu nie ugotowałam, bo to nie lada wyzwanie kupić w Katalonii buraki, które… nie są marynowane.

Moja tarragońska rodzina (ja to ta blondynka)
„Rób kupę, Tió!”
Po śródziemnomorskiej kolacji przyszedł czas na najważniejszy moment wieczoru, czyli ceremonię z naszym drewnianym wujkiem.
Wszystkie dzieci zebrały się „w kupie”, wzięły do rąk wcześniej przygotowane drewniane kijki i pobiegły do kominka, by jak najlepiej ogrzać swoją tajną broń.
Wesołej gromadce towarzyszył dorosły wodzirej, czyli w tym wypadku jeden z wujków (tych ludzkich, nie drewnianych). Jego misja polegała na pokazywaniu mniej lub bardziej skomplikowanych kroków tanecznych, ale myślę, że tak naprawdę chciał znów poczuć się dzieckiem. Przecież chyba większość z nas w głębi serca chciałaby jeszcze wierzyć w Gwiazdora, latające renifery czy tajne moce drewnianego Caga Tió.
Po szalonej imprezie tanecznej przy ogniu, przyszedł czas na wyścig do drugiego pokoju. Tam czekał nasz przyjaciel pieniek, gotowy przyjąć nadchodzące ciosy (żeby ułatwić mu trawienie dzieci stoją nad Caga Tió i uderzają go patykami).
„Rób kupę, Tió ” – wyśpiewywały radośnie maluchy, uderzając drewienko, by za chwilę, pod spodem, pod wielkim kocem, odnaleźć efekt wypróżniania, czyli podarki. (ZOBACZCIE KONIECZNIE KRÓTKI FILMIK, KTÓRY UDAŁO MI SIĘ NAGRAĆ)
Taki rytuał powtórzył się jeszcze ze trzy razy i zaangażował do wspólnej zabawy także mnie i resztę dorosłych. Bo przecież ani Caga Tió ani Gwiazdor nie zapominają o prezentach także dla tych nieco starszych.
Nie pytajcie, jak bardzo uśmiechałam się pod nosem, tłumacząc z katalońskiego na polski słowa piosenki „Caga Tió”.
Jeszcze więcej śmiechu wywołuje u mnie jednak „el caganer”. To figurka przedstawiająca kogoś ze spuszczonymi majtkami, kto…właśnie się wypróżnia. Takie „cuda” można kupić w katalońskich sklepikach. Wśród nich nie brakuje takich osobistości jak Donald Trump, Angela Merkel, Michael Jackson, Beyonce, czy Charlie Chaplin.
Ciepło bez translatora
Niektórych rzeczy chyba jednak nie warto tłumaczyć dosłownie, bo to przecież o symbolikę w tym wszystkim chodzi. Nie o rozmiar choinki czy drewienka. Nie o język czy temperaturę za oknem. Nie o ilość dań na stole czy ich smaki. A już w ogóle nie o dostawcę prezentów, bo co nam po górach podarków (nieważne czy pod kocem, czy też choinką), jeśli nie mamy z kim dzielić radości z ich rozpakowania? To rodzina generuje ciepło większe niż całe stosy drewnianych pieńków wrzuconych do kominka. Wtedy, w Katalonii, miałam tę zastępczą, ale ciepło, które wytworzyli miedzy sobą, pozwoliło mi poczuć magię świąt i docenić tych, których zawsze noszę w sercu – moich bliskich i przyjaciół.
Życie nie zawsze pozwala dzielić nam wyjątkowe momenty z tymi, których kochamy najbardziej. Każdego roku pierwszej gwiazdki wyczekuje wiele samotnych osób, które oddałyby wiele, by w taki dzień poczuć odrobinę ciepła. Ciepła uniwersalnego, ponadczasowego, które nie potrzebuje translatora czy współrzędnych geograficznych. Ciepła, które można znaleźć nie tylko na hiszpańskiej plaży czy przy grzańcu na Krupówkach. Takiego, które tylko czeka, by się nim podzielić z drugim człowiekiem.
Właśnie tego ciepła życzę Wam z całego serca, wraz z moimi siostrami.
A jeśli spodobała Wam się moja opowieść wigilijna z katalońskim wujkiem na czele, to mam jeszcze kilka takich tradycji w rękawie i chętnie z nimi do Was powrócę;) Wiedzieliście np. że wieże można budować nie tylko z klocków czy metalu, ale i z… ludzi?
WIEŻE Z LUDZI I CEBULOWA UCZTA – TAK SIĘ BAWIĄ W KATALONII – KLIK
Najmłodsza z SIS
Patrycja
Spodobał Ci się wpis? Zostaw po sobie ślad – skomentuj, udostępnij, powiedz o nas znajomym.
Chcesz być na bieżąco? Polub sisandkids.pl na Facebooku
Wolisz oglądać i słuchać? Obserwuj nas na Instagramie
Świąteczne zwyczaje naszego dzieciństwa
Rekin na pisankach i palma zamiast bazi. Wielkanoc na Cyprze
Leave A Reply